Kateryna Miszczenko, Nadia Parfan, Oleksij Radynski (KP Ukraina): Jesteście często przedstawiane jako grupa feministyczna, ale mówicie, że nie jesteście feministkami, a sam feminizm krytykujecie. To jesteście feministkami, czy nie?
Femen: Jeżeli jesteś za równością kobiet, już a priori jesteś feministką. Raczej krytykujemy taki feminizm, w którego założeniach ideałem jest kobieta, która chce być jak mężczyzna, mieć jego prawa. My chcemy, żeby kobieta była kobietą, ale z prawami ogólnoludzkimi. Wolimy termin sexy-feminizm. Popatrzcie na „marsze puszczalskich”, które stają się całkiem popularne. Bardzo cieszymy się, że staliśmy się dla nich pewnym przykładem – przykładem tego, jak można wykorzystywać seksualność w akcjach protestacyjnych. To, że wyglądam tak a nie inaczej, nie oznacza, że jestem dostępna, że jestem seks-przedmiotem. Dlatego nazywamy siebie „ruchem kobiecym”. Nie feministycznym, a kobiecym.
Czy planujecie jakoś rozszerzać arsenał waszych metod? Czy pozostaniecie grupą skupiającą się tylko na akcjach ulicznych?
Zrozumiałyśmy, że akcje są efektywniejszym sposobem nacisku na nasz parlament niż na przykład stworzenie partii. Ale oczywiście myślimy o stworzeniu międzynarodowego kobiecego ruchu. W tej formie będziemy silniejsze niż jako kolejna ukraińska partia polityczna. Zrozumiałyśmy, że jedynym skutecznym sposobem rozwiązywania problemów jest telefon od cioci z Europarlamentu do naszych wujków-deputowanych: „Ta ustawa jest gówniana, trzeba rozwiązać ten problem”. I oni to zrobią, bo są winni Unii Europejskiej dużo pieniędzy.
Czy myślałyście o organizacji masowego protestu, akcjach masowych?
Wszystko zależy od efektywności. Po co tysiąc osób, skoro wystarczysz ty jedna? Tysięcznym tłumem można rozwalić parlament, jak to robili „afgańcy” [weterani wojny w Afganistanie, którzy ostatnimi czasy próbowali siłą wtargnąć do Rady Najwyższej Ukrainy, aby powstrzymać polityków przed skasowaniem ich ulg – przyp. tłum.]. Chociaż oczywiście marzymy o tym, aby wyciągnąć na ulicę tysiące rozebranych kobiet. Ale kiedy wychodziłyśmy setkami i byłyśmy ubrane, to wy nawet o nas nie słyszeliście.
Byłyście już wiele razy zatrzymywane przez milicję. Jak układają się wasze relacje z organami ochrony porządku publicznego?
Milicjanci zachowują się podczas zatrzymania naprawdę ostro. Ale kiedy już trafimy na komisariat, to tam zaczyna się otwartość i już jesteśmy szanowane. Mówią nam: „Zróbcie akcję i upomnijcie się też o nas, mamy takie niskie pensje” . Ci wyżsi stopniem boją się nas, bo rozumieją, że już jesteśmy prawdziwą siłą, a nie po prostu chuligankami. Raz na komendzie całą noc rozmawiałyśmy z przypadkowym milicjantem o tym, jakim baranami są gliniarze. Mówił: „Jak oni mogą was zatrzymywać?!”.
Ostatnio puszczają nas bardzo szybko, obawiamy się, że to oznacza, że szykują coś grubszego. Nawet milicyjni dowódcy mówią nam, że teraz mogą szybko wytoczyć sprawę o chuligaństwo, ale nie chcą, „bo rozdmuchacie z tego aferę”. Jednak wydaje nam się, że nie będziemy długo czekać.
Czy Femen jest grupą artystyczno-polityczną?
Tak, dla nas to, co robimy, to sztuka w polityce. Występujemy przeciw wyraźnemu rozróżnieniu między polityką i sztuką. Polityką mają zajmować się wszyscy, nie tylko brzuchaci wujkowie, których u nas nazywają politykami.
przełożył Paweł Pieniążek
Fragment wywiadu z grupą Femen z trzeciego numeru ukraińskiego wydania „Krytyki Politycznej”. Wywiad został przeprowadzony na krótko przed wyjazdem aktywistek Femenu na Białoruś.
Via: krytykapolityczna.pl
Short link: Copy - http://whoel.se/~rBQzN$LN